czwartek, 21 lutego 2013

Cześć i czołem

Siemson gnomy

To ten wpis, w którym się z wami witam i przedstawiam. No więc mieszkam w małej mieścince, poniżej 30k mieszkańców. Postanowiłem tu pisać, żeby wyrzucać z siebie ten cały gnój. Pomimo dobrego dzieciństwa, ćpam (bakam? baka to nie ćpanie w końcu). Chyba mi z tym nawet dobrze, gorzej z otoczeniem i opinią wśród ludzi. Coś za coś.

Mam na obecną chwilę 16 lat, imienia chyba nie chcę zdradzać. Pomimo szpetnego w mojej opinii wyglądu, mam piękną w mojej opinii dziewczynę. Nie wiem czy na miejscu będzie mówienie, że to ta jedyna, ale mam takie odczucia. Wiem jak to brzmi, wiem że wszystko może się zmienić - podoba mi się to co jest teraz i chuj. Mam grono zaufanych kumpli gotowych zrobić dla mnie wiele. chwała im. Umm nie wiem co jeszcze pisać

mogę w sumie poopowiadać moją narkokarierę i ogólnie te sprawy. Pierwszy raz był z dopalaczem o szumnej nazwie Rasta, w 1 klasie gimnazjum. Pojedynczy wybryk, pojedyncze bongo, pojedynczy kumpel do towarzystwa. Było dziwnie, przez kilka miesięcy nie chciałem do tego wracać. Po 2-3 mies pojawiła się perspektywa spróbowania tej słynnej marihuany, więc skusiłem się. Potężna faza, wręcz przygniatająca. Przez następny rok pojedyncze wybryki z baką, dla zabawy. Pod koniec drugiej klasy stwierdziłem że podoba mi się to i przeszedłem w tryb smoke-weed-erryday (ten stan trwa do dzisiaj, nie narzekam w sumie).

Pod koniec wakacji 2011 znalazłem dobre źródło zarobku - opierdalanie rodziców na flotę. Wszystko było fajnie przy kwotach 30-50zł, gorzej jak pod koniec września brałem kartę bez ich wiedzy i wyciągałem regularnie z banku jednorazowo po 500-1000zł. Ojebałem babcię jednorazowo na 4 kafle (wiem, skurwielskie w kij. ale to już było.). Koło listopada pojawiły się pierwsze przypały, od razu z grubej rury. Awantury w domu, kilka razy rękoczyny, ogólnie nie wspominam tego dobrze. Był to buri zliwy okres, przystopowałem na miesiąc, żeby wrócić do starego hobby - teraz paliłem wciąż regularnie, jednak nie ilości rzędu 10-20g na 3-4 dni, tylko 1g na 2-3 dni.

Grudzień - miesiąc prób. Pierwszy Tramal znaleziony u matki, od razu wiedziałem co to - się czyta, się wie. Butla 96ml poszła w tydzień. SUPER TYDZIEŃ przez który leżałem cały czas w łóżku w ciszy, przez który zjadłem jakieś 2 kanapki (super brak apetytu :3), srałem 1 (słownie: jeden) raz. Pod koniec ciągu organizm odmawiał posłuszeństwa, zarzygałem pół domu. Skręt kilka dni i wracamy do normalności. Ugh, zapomniałbym. Dokładnie w połowie ciągu wpadłem na pomysł AVIOMARINU. Szybka decyzja, stwierdziłem że idę do szkoły żeby tylko wymknąć się z domu (wymówka dla Tramalu: grypa żołądkowa. to działa!). Jedna lekcja na tramalu, więcej bym nie wytrzymał. Sprint do apteki po dwie paki, do domu, wieczorem zarzucamy. Poszło, weszło, równolegle z Trampkiem. Oszołomienie, ogłupienie, totalny nieogar, ludzie w pokoju, krzyki wszędzie. Nie było tak źle.


Grudzień - miesiąc prób vol 2. Tantum Rosa. 4 saszetki, szybka ekstrakcja, zarzucamy. chujowy smak, wręcz okropny. Fajna faza, dubstep nocą na słuchawkach, wizuale, ludzie za oknem, ludzie w pokoju, delfin w kapeluszu. nie żałuję. do tantumka wracałem nie raz i nie dwa (łącznie z 10-15, maksymalnie 6,5 saszetki, czyli około 3g czystej benzydaminy). Bardzo mi się to podoba, gdyby nie chemiczny kac.


Sylwester kijowy w kija, zarzuciłem z kumplem Tantuma + 3g skuna, przed północą wróciłem do domu i grałem na komputerze do białego rana. Jednak lepiej, niż na trzeźwo. Po sylwku znów idziemy w tango, tak do maja/czerwca - znów kwoty po 500-600zł, prosto z portfela. Wszystkiego wyrzekałem się tak, że nikt by nie poznał. Nie raz nie dwa ojciec rozbierał mnie i znajdował pieniądze, wtedy kazania wielogodzinne, zakazy, szlabany. Po ryju może raz dostałem, ale uważam, że zasłużyłem w pełni. Wakacje gitnie - rower, baka, bez kradzieży, wszystko za hajs który dostawałem od rodziców.




Poznałem słodką G. pod koniec wakacji, od tamtego czasu też się trochę zmieniło. Nie będę opisywał inb po jaraniu, bo na to by mi klawiatury nie wystarczyło - bywały grubsze i chudsze akcje, włącznie z jaraniem w kościele. Tak sie potoczyło, że po trzech tygodniach byliśmy razem. Fajnie jest, jesteśmy do dzisiaj. Od tamtego czasu nie kradłem, bakałem za to, co dostałem. G była przeciwna jaraniu, ale po jakimś czasie przekonałem ją i od października chyba palimy razem i nikomu to nie przeszkadza. Ostatnimi czasy znów się w to bawię, w sensie kradzieże. Małe kwoty, max 50zł, optymalnie 20 żeby na sztukę styknęło jak brakuje. Ewentualnie 5 sztuk. Ostatnie 3 miesiące nie wiem co to znaczy być trzeźwy, polecam ten styl życia.

Chyba nie nudzę dalej, w następnych wpisach będę pisał co mnie boli, ogólnie taki narkodziennik. Może to kogoś zainteresuje, jak nie - trudno. Elo siema, do widzenia

2 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo, ale to bardzo nie podoba mi się nagłówek bloga.

    G.

    OdpowiedzUsuń